Zakłady Haberbuscha i Schielego
Spichlerz walczącej stolicy
Żołnierze zagraniający jęczmień do worków w magazynie browaru Haberbuscha i Schielego przy ul. Ceglanej fot. Wiesław Chrzanowski
Rano bombardowania. Spora część zabudowań browaru Haberbuscha płonie. Zagrożony jest spichlerz, który zaopatruje w zboże walczącą Warszawę. To tutaj z narażeniem życia ciągną tłumy ochotników, żeby zdobyć garść jęczmienia na zupę.
Drogą śmierci po jęczmień
W magazynach browaru są zapasy żywności. Jęczmień, owies, przez pewien czas można znaleźć nawet wino czy chałwę. Ze zboża robi się zupę – "plujkę" (jedząc ją trzeba stale wypluwać plewy i łuski). Jednak nie łatwo się dostać po zboże, zwłaszcza z odciętego od żywności Śródmieścia. Ta zupa była na wagę życia. Z czasem każdy worek zboża miał jednak coraz wyższą cenę.
- To straszna droga śmierci. Bo wychodzi nas 25 a wraca 5 tylko. Tam jest ostrzał artyleryjski, nie wiem czy Niemcy dowiedzieli się, że my po ten jęczmień idziemy, czy co. Dosłownie trup koło trupa leży na tej całej drodze – mówi Stefan Dańcewicz "Strzała" z formacji "Wkra".
Ale głód doskwiera i w sierpniu, a nawet na początku września nie brakuje odważnych. - Słuchajcie, jeżeli są mężczyźni, którzy chcą przynieść dla siebie jęczmień, to oświadczam: dwadzieścia kilogramów trzeba przynieść dla szpitala, a kto przyniesie więcej, to dla niego – rzuca do cywilów Andrzej Danysz "Filozof" z batalionu "Gustaw-Harnaś".
Kandydatów jest mnóstwo. Trzeba ich dzielić na grupy trzydziestoosobowe. Dzięki takim wyprawom przez pewien czas rozwiązuje się problem zaopatrzenia.
Worki dźwigają łączniczki
We wrześniu będzie już dużo gorzej. Mężczyźni w cywilu nie kwapią się zbytnio do wypraw, powstańcy muszą być na posterunkach. Transportem worków muszą zająć się kobiety. Na jedną z wypraw z południowej części Śródmieścia wyrusza Józefa Radzymińska, łączniczka baonu "Iwo", którą później na kartkach "Dziennika" uwieczni Gombrowicz.
– Padając i kryjąc się, podnosząc i idąc, przemierzamy tę niekończącą się drogę wśród zupełnego rumowiska. Po paru godzinach wchodzimy wreszcie na twardą jezdnię. W powietrzu zapach spalonego ziarna. Za murem już są te magazyny. Tuż przy murze siedzą rzędem milczący ludzie w oczekiwaniu na swoją kolej pobrania pszenicy. Daleki blask ognia rozświetlił im twarze. Ich nieruchomość przeraziła mnie. Są martwi – opowiada Radzymińska.
źródło: tvnwarszawa.pl