Ważne Miejsca

Zakłady Haberbuscha i Schielego

Spichlerz walczącej stolicy

Spichlerz walczącej stolicy 
Żołnierze zagraniający jęczmień do worków w magazynie browaru Haberbuscha i Schielego przy ul. Ceglanej fot. Wiesław Chrzanowski

Rano bombardowania. Spora część zabudowań browaru Haberbuscha płonie. Zagrożony jest spichlerz, który zaopatruje w zboże walczącą Warszawę. To tutaj z narażeniem życia ciągną tłumy ochotników, żeby zdobyć garść jęczmienia na zupę.
 
O godzinie "W" budynki browaru Haberbusch i Schiele bez trudu przejął batalion Chrobry I. Jednak już kilka dni później, 6 sierpnia, przed ósmą rano wzdłuż ulic Ogrodowej, Chłodnej i Krochmalnej zaczyna się natarcie brygad Dirlewangera. Niemieckie pociski trafiają m.in. w punkt sanitarny i obóz jeniecki, które urządzili w budynkach browaru powstańcy. Od ataku własnych żołnierzy ginie 57 żandarmów, wehrmachtowców i folksdojczów.

Dowodzącemu obroną wielkiego obszaru rozciągającego się w kwartale ulic Krochmalnej, Wroniej, Grzybowskiej i Żelaznej kpt./mjr Gustaw Billewiczowi "Sośnie" brakuje broni i amunicji. Główne siły zgrupowania wycofują się w kierunku Śródmieścia. Wydaje się, że dostęp do spichlerza jest stracony...

Mamy magazyny!

Sytuacja zmienia się jednak jak w kalejdoskopie. W nocy z 6 na 7 sierpnia w okolice browaru docierają jednostki kpt. Wacława Stykowskiego "Hala". O główne zabudowania browaru przez wiele kolejnych dni będą się jeszcze toczyć potyczki. Do końca Powstania tereny pozostaną właściwie ziemią niczyją.


Wolskim plutonom Stykowskiego udaje się jednak opanować magazyny, mieszczące się miedzy ulicami Waliców a Ciepłą, przy ul. Ceglanej 37. Będą ich bronić do końca Powstania. Na szczęście – bo ten punkt to ratunek dla głodującej Warszawy.

Drogą śmierci po jęczmień

W magazynach browaru są zapasy żywności. Jęczmień, owies, przez pewien czas można znaleźć nawet wino czy chałwę. Ze zboża robi się zupę – "plujkę" (jedząc ją trzeba stale wypluwać plewy i łuski). Jednak nie łatwo się dostać po zboże, zwłaszcza z odciętego od żywności Śródmieścia. Ta zupa była na wagę życia. Z czasem każdy worek zboża miał jednak coraz wyższą cenę.

- To straszna droga śmierci. Bo wychodzi nas 25 a wraca 5 tylko. Tam jest ostrzał artyleryjski, nie wiem czy Niemcy dowiedzieli się, że my po ten jęczmień idziemy, czy co. Dosłownie trup koło trupa leży na tej całej drodze – mówi Stefan Dańcewicz "Strzała" z formacji "Wkra".

Ale głód doskwiera i w sierpniu, a nawet na początku września nie brakuje odważnych. - Słuchajcie, jeżeli są mężczyźni, którzy chcą przynieść dla siebie jęczmień, to oświadczam: dwadzieścia kilogramów trzeba przynieść dla szpitala, a kto przyniesie więcej, to dla niego – rzuca do cywilów Andrzej Danysz "Filozof" z batalionu "Gustaw-Harnaś".

Kandydatów jest mnóstwo. Trzeba ich dzielić na grupy trzydziestoosobowe. Dzięki takim wyprawom przez pewien czas rozwiązuje się problem zaopatrzenia.

Worki dźwigają łączniczki

We wrześniu będzie już dużo gorzej. Mężczyźni w cywilu nie kwapią się zbytnio do wypraw, powstańcy muszą być na posterunkach. Transportem worków muszą zająć się kobiety. Na jedną z wypraw z południowej części Śródmieścia wyrusza Józefa Radzymińska, łączniczka baonu "Iwo", którą później na kartkach "Dziennika" uwieczni Gombrowicz.

– Padając i kryjąc się, podnosząc i idąc, przemierzamy tę niekończącą się drogę wśród zupełnego rumowiska. Po paru godzinach wchodzimy wreszcie na twardą jezdnię. W powietrzu zapach spalonego ziarna. Za murem już są te magazyny. Tuż przy murze siedzą rzędem milczący ludzie w oczekiwaniu na swoją kolej pobrania pszenicy. Daleki blask ognia rozświetlił im twarze. Ich nieruchomość przeraziła mnie. Są martwi – opowiada Radzymińska.

źródło: tvnwarszawa.pl